Używamy plików Cookies dla zapewnienia poprawnego działania strony. Zgodnie z prawem, musimy zapytać Cię o zgodę. Proszę, zaakceptuj pliki Cookies i pozwól tej stronie działać poprawnie.
Korzystając z naszej strony akceptujesz zasady Polityki Prywatności.

Wyszukaj na naszej stronie

 
 
wtorek, 07 sierpień 2012 22:00

Czy ty czytasz? Czytajże! - mały apel w obronie literatury drukowanej Wyróżniony

Napisał
Oceń ten artykuł
(1 głos)
Czy ty czytasz? Czytajże! - mały apel w obronie literatury drukowanej © paulpaladin - fotolia.com

Książki są dla prawnika jak powietrze i kawa – muszą być dostępne w zasięgu ręki (i to najlepiej w dużej ilości), inaczej większość z nas nie czuje się komfortowo. Kodeksy, notatki, skrypty, teksty ustaw drukowane hurtowo i często używane tylko kilka razy – stosy zadrukowanych i zapisanych ręcznie kartek piętrzą się na każdy wolnym skrawku przestrzeni. A jeszcze istnieją przecież gazety codzienne, magazyny i czasopisma do przeglądania od niechcenia przy jedzeniu, no i oczywiście lektury gromadzone dla czystej przyjemności czytania – przed snem, w wolnej chwili, na wakacjach. Czy na waszym nocnym stoliku nie piętrzy się przypadkiem pokaźna sterta książek, zebranych do przeczytania „w lato, na urlopie, w święta, kiedyś”?

Z powyższych rozważań obserwacji można z pewnością wysnuć jeden budujący wniosek – niektórzy ludzie nadal czytają. Różne mają po temu powody – bo praca ich do tego zmusza, bo się przyzwyczaili przez lata współegzystowania z papierem jako źródłem zarówno informacji jak i rozrywki, bo po prostu lubią.

Jednak Wg danych, zebranych przez Bibliotekę Narodową, czytelnictwo jest w opłakanym stanie. Przeciętny człowiek jest w stanie przeczytać klika stron tekstu – obojętnie, czy na kartce czy na ekranie komputera – rocznie. Przerażające? Tak, jednak równie smutne jest to, iż zdecydowana większość respondentów przeprowadzonej ankiety twierdzi, iż powodem dla którego nie czytają książek jest fakt, iż zwyczajnie za drogie. Zaznaczają, że wydatek rzędu 30 złotych na książkę to luksus, na który ich nie stać. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że badanie przeprowadzone było w dużych miastach, a średnia kwota wydawana tygodniowo na drobne przekąski i kawę na wynos zazwyczaj przekracza koszt niejednej lektury. Nie mówiąc już o dostępności książek w postrzeganych jako przeżytek i swoisty relikt PRLu instytucjach, jakimi są biblioteki publiczne.

W ostatnich, przeprowadzonych w naszym kraju, sondażach portale społecznościowe, takie jak facebook i twitter wyprzedziły wszystkie tygodniki i magazyny, jeśli chodzi o poczytność oraz ilość osób, dla których są regularnym źródłem informacji. Przed nimi znalazły się jedynie trzy największe krajowe dzienniki. Pisma, których głównym założeniem jest wspieranie kultury i sztuki ledwo dają radę przetrwać na rynku, stanowiąc właściwie działalność pro bono tworzących je ludzi. Najlepszym dowodem na powyższe twierdzenia jest fakt, iż od lipca przestał być wydawany najstarszy, polski magazyn o literaturze pt. „Bluszcz:. Pismo istniało już przed wojną, a kilka lat temu udało się je reaktywować. Dzięki grupie entuzjastów, którzy zdecydowali się pracować praktycznie za darmo, co miesiąc w kioski pojawiał się oryginalny zestaw ciekawych, niepublikowanych wcześniej tekstów autorów zarówno polskich, jak i zagranicznych, ze specjalnie zaprojektowaną, unikatową okładką oraz szatą graficzną. Magazyn stanowił unikatowy, wyróżniający się na tle innych pism przykład, że można tworzyć produkt odbiegający od aktualnych trendów, niebędący zbiorem reklam i kolorowych zdjęć celebrytów, który, jako że nie ma praktycznie treści, ląduje w koszu na śmieci po kilkunastu minutach przeglądania. „Bluszcz” naprawdę się czytało – jego zawartość starczała na kilka tygodni podczytywania w autobusie, przy kawie i przed snem. Dzięki temu pismu można było poznać wielu autorów, którzy dopiero po debiucie w „Bluszczu” opublikowali swoje książki stali się znani. Dodatkowo, dawało ono nam możliwość czytania nowych, nieznanych dotąd tekstów autorów już docenionych na rynku międzynarodowym. Były powieści w odcinkach, cykle esejów, opowiadania, nawet poezja.

Niestety, to wszystko już przeszłość. „Bluszcz” zniknął z kiosków i półek salonów prasowych po tragicznej śmierci pomysłodawcy rewitalizacji projektu na rynku. Spadkobiercy nie podjęli się kontynuacji działalności, która miała charakter właściwie charytatywny – pismo zawsze stanowiło przedsięwzięcie deficytowe, a nakład grubo przekraczał znikające z punktów sprzedaży egzemplarze. Tak więc pisma znowu zniknęło z rynku, a jego wiernym czytelnikom pozostał tylko smutek i stare numery.

Ale powróćmy do książek – niby półki w księgarniach uginają się od świeżo wydanych nowości. Obojętnie, czy są to kryminały, książki science-fiction czy literatura piękna – nie można powiedzieć, aby sytuacja wyglądała na kryzysową. A jednak jest inaczej. Wydawnictwa zmniejszają nakłady, wychodzi coraz mniej ambitnych pozycji, wiele istniejących od lat domów książki upada.

Wejście na rynek elektronicznych odpowiedników, czyli e-booków oraz e-czytników na pewno nie pomaga im w przetrwaniu.

Zgodnie z najnowszymi badaniami, już teraz większość turystów korzysta z czytników typu Kindle częściej niż z książek papierowych. Elektronicznym odpowiednikom na pewno nie można odmówić wielu niepodważalnych plusów – są lekkie, poręczne i małe. Nie zmokną na basenie, nie podrą się, nie zwiększą limitu dozwolonej wagi bagażu na lotnisku. A przede wszystkim pomieszczą w sobie niezrównaną ilość tekstu, dając nam szansę na zabranie na wyjazd tylu książek, ile dusza na plaży, w pociągu czy w górach zapragnie.

Powyższa perspektywa wydaje się być niezwykle kusząca. Jednak elektroniczny gadżet dla wielu bibliofilów i moli książkowych zawsze będzie tylko marnym substytutem prawdziwej książki – w pięknej okładce, w charakterystycznym formacie, posiadającej zapach, określony kolor kartek,które można z szelestem przewracać. Między nie każdy z nas wkłada swoje zakładki, zagina rogi, w charakterystyczny dla siebie sposób zostawia ślad na ten cząstce literackiego świata.

Może drukowane książki to idea zbyt romantyczna jak na potrzeby dzisiejszego świata, jednak powiedzcie sami – czy wersja elektroniczna jest w stanie w pełni zastąpić wam kodeksy i skrypty w formie drukowanej? A podkreślenia, notatki na marginesach, strzałki i kolorowe karteczki, przyklejane kompulsywnie ku lepszemu zapamiętaniu?

Wspierajmy literaturę drukowaną - inaczej umrze śmiercią naturalną, przygnieciona bezdusznymi, zimnymi tabletami, czytnikami i smartphonami. Czytajmyż więc!

Czytany 3427 razy
Reklama:
Najnowsze